środa, 22 listopada 2017

Sentymenty

Co jakiś czas ogarnia mnie nastrój nostalgii za minionymi czasami. Nie, nie dlatego  że się  starzeję, bo jestem zdrowa, sprawna fizycznie i ciągle czuję się jak młody Bóg. Jednakże łapię się na tym, że zapętlam się w tym świecie. Szybkie tempo, internet, komórki. Korzystam z tego, chyba aż w nadmiarze, i kiedy tak się rozpędzam, co jakiś czas uderzam głową o ścianę, a za tym murem widzę "dawne" czasy. Miałam to szczęście urodzić się w latach PRLu i połowę życia przeżyłam w trybie offline. Obserwuję teraz mojego syna i przypominam sobie siebie w jego wieku. Większość dnia spędzona na podwórku, jak nie gra w piłkę to tenis, albo basen.

Codzienne rozmowy, wygłupy z kolegami. Żarty, ale też kłótnie i pierwsze próby naprawiania relacji. Wymienialiśmy się kasetami, filmami. Byliśmy razem. Rodziły się pierwsze autorytety. A to pan z polskiego, a to muzyk. Dziś moje dziecko ogląda youtuberów, a mnie przeraża płytkość tego wszystkiego. Milion osób potrafi oglądać film o tym, jak ktoś ma urządzony pokój, albo co nosi w torebce. Próbuję z synem o tym rozmawiać, jasne, ale on zżyma się, a ja czuję się jak zgred. Staram się mu pokazywać świat ciekawy, zabieram na koncerty, czy filmy, a nawet wakacje w wersji niestandardowej. Mam nadzieję, że kiedyś to doceni. Rodzina zabiera go do multipleksów, ja do kina studyjnego. Jego reakcja? "Mama, czemu nie możemy iść do normalnego kina?". Normalnego, czyli tego, w dominacji którego się wychował. Tak jest ze wszystkim. Marzy mu się nowy zestaw mebli ze skandynawskiej sieciówki, wakacje w Chorwacji czy innym Egipcie, wykupionym w biurze podróży. A ja go zabieram do Rumuni czy Pragi, by poznał klimat tych miejsc. Życie codzienne. Widzę, że nie tylko on tak ma i przeraża mnie jak ci młodzi ludzie nie potrafią się cieszyć z tego co mają. Szukam w pamięci momentu, gdzie zrobiłam błąd, a czasem zastanawiam się, czy mam na jego podejście do świata jakiś wpływ. Na pewno nie większy niż reklamy, otoczenie, internet itd. Nie zazdroszczę młodym ludziom, którzy urodzili się w tym konsumpcyjnym świecie. Kiedy ja miałam naście lat czułam się młodą punkową, a zdobycie rzeczy które pasowałyby do mojego imagu wymagało nie lada kombinacji. Ale jak już zdobyłam spodnie w kratę czy pierwsze glany, to byłam dumna i przeszczęśliwa. Zdobyłam - nie kupiłam. Teraz udaję się do centrum handlowego i w przeciętym sklepie dla młodzieży widzę całą kolekcję w stylu punk. Ramoneski, glany, spodnie w pasy czy kratę, koszulki z gotowym nadrukiem "punk not dead", bransolety, ćwieki, plakietki (kiedyś niepowtarzalne samoróbki).  A przecież kiedyś cała filozofia polegała na tym, by być innym, odciąć się od posiadania i kupowania. Teraz wszystko jest produktem. Nawet bunt nastolatków jest do kupienia. Mogłabym wymieniać mnóstwo przykładów, ot choćby czasopismo "Filipinka". Mądre, rozwijające, poruszające się w obszarach sztuki wysublimowanej, a jednak skierowanej do młodych. Potem, w połowie lat 90tych, ten dwutygodnik wykupiło niemieckie wydawnictwo wiodące prym w lekkiej i płytkiej prasie dla młodzieży. I co? Stali czytelnicy odeszli, a młodych nie przybyło. "Filipinka" upadła. Pamiętam jak w czasie tych zmian zobaczyłam Filipinkę w kiosku z nową szatą graficzną, zafoliowane, z parą tandetnych japonek w prezencie. I pamiętam, że poleciały mi łzy złości, czy bezsilności. To z "Filipinki" poznałam Kieślowskiego, World Press Photo, J. Carolla, kino ambitne w ogóle, młodych, debiutujących poetów, muzyków itd. Wszystko to miało cechę wspólną - nie było towarem, na którym można by zarobić. "Filipinka" promowała młodych, uzdolnionych ludzi, wyróżniających się talentem, intelektem. Dziś najlepszy jest ten, kto ma najwięcej subów. Wszystko oparte jest na chwili, na chwilówkach. Młodzi zbierają naklejki, by dostać tandetnego pluszaka ze spożywczaka. Wiem, że bardzo uogólniam i upraszczam. Wierzę, że istnieje młodzież, która myśli samodzielnie, jest niezależna i mądra. Żal mi tylko, że młodzi ludzie nie mają specjalnie dużego wyboru (choć wciska się im, że wszystko jest kwestią ich wyboru). Przypomniał mi się właśnie film "Idiokracja" Mike'a Judge'a. Polecam, pozwala na chwilę refleksji. Nie, nie uważam, że pisanie bloga to zaprzeczeniu temu, o czym piszę powyżej. Korzystam z tego medium, wierząc że nie jestem sama z moimi dylematami, a być może znajdzie się choć jedna dusza, która zastanowi się nad obecną "idiokracją".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz